|
||||||
HOME | O RASIE | NASZE AZY | GALERIA | SZCZENIĘTA | LINKI | KONTAKT |
6.Epilog
Złamanie kości promieniowej było ogromna komplikacją dla Tarata. Lewa noga przestała rosnąć prawidłowo. Tak wygladała pod koniec czerwca 2006, czyli 3 miesiące po pierwszej osteotomii a ponad 1,5 miesiąca po złamaniu:
To co widzimy to wtórny Radius Curvus spowodowany uszkodzeniem mechanicznym płytki wzrostowej. Przy okazji widać, że prawa łapa całkowicie się wyprostowała i praktycznie już tutaj była zdrowa. Gdyby nie nieszczęśliwe złamanie Tarat byłby już wtedy zdrowy…
Pojechaliśmy z Taratem do Monachium na konsultacje u prof. Matis. Pani prof. chciała zostawić go w klinice na 2 tygodnie i poddać kolejnej osteotomii korekcyjnej. Przejechaliśmy ponad 350 km, wizytę umówiliśmy długo wcześniej, mimo to Pani prof. Miała dla nas zaledwie 5 minut czasu. Nie zdołaliśmy obejrzeć kliniki, nikt nam nie pokazał gdzie ewentualnie trzymano by Tarata. Pani prof. przyznała też, że pierwszy raz w życiu widziała Azawakha. Nie wyglądało to wszystko zachęcająco. Klinika w Monachium to stary budynek przesiąknięty niemiłym zapachem, pełen zwierzaków pozamykanych w klatkach pozostawionych samym sobie. Nie zdecydowaliśmy się zostawić tam psa. Mój termin porodu zbliżał się dużymi krokami, do tego upalne lato – baliśmy się, że może urodze przed terminem… Nie chciałam operować Tarata przed porodem, bo mogło się okazać, że musiałby zostać sam w domu w trakcie najtrudniejszej rehabilitacji. Pojechaliśmy skonsultować Tarata do kliniki w Brnie u prof. Necasa. Różnica w porównaniu z Monachium była uderzająca! Piękny, pachnący, nowoczesny budynek ze wspaniałym najnowszym sprzętem. Prof. Necas poświęcił ponad 2 godziny na studiowanie przypadku Tarata, wypytał o jego psychike, o wszystko. Asystenci oprowadzili nas po klinice, pokazano nam gdzie Tarat będzie „mieszkał”, spróbowano nawet zamknąć go na chwilę w klatce żeby zaobserwować jego zachowanie. Prof. Necas zapewnił nas, że Tarat będzie otoczony szczególną opieką, że będzie cały zespół ludzi zajmujący się jego przypadkiem i Tarat nie będzie sam. Różnica w cenie operacji na tym etapie leczenia pomiędzy niemiecką kliniką a czeską polegała jedynie na tańszej hospitalizacji, operacja kosztowała tyle samo. Postanowiliśmy umówić się z prof. Necasem, że przy wieziemy mu Tarata zaraz po moim porodzie i zostawimy go w klinice na 3-4 tygodnie, taka by po przyjeździe do domu był już nieco bardziej samodzielny. W klinice miał mieć 24ro godzinną opiekę, czego ja z nowonarodzonym dzieckiem nie mogłam mu zapewnić w domu. I tak też się stało. Dwa tygodnie po urodzeniu Malviny, Karol wstał wcześnie rano i zawiózł Tarata do Brna. Było mi strasznie trudno pożegnać się z Taratem przed wyjazdem, tysiąc uścisków i prośba, żeby był grzeczny, gorące łzy na policzkach… i Tarciuchna pojechał. Wszystko wyglądało dobrze, dzwoniłam co kilka dni wypytywać się o Tarata, szło jak po maśle. Operacja się udała, Tarat dobrze się czuł w klinice. Gojenie przebiegało dobrze. Umówiliśmy się wstępnie, że Tarat wróci w czwartym tygodniu po operacji. Po trzech tygodniach od operacji Tarat zadomowił się w klinice na tyle, że student, który zwykł był opiekować się nim w nocy postanowił zostawić Tarata samego na noc. To był fatalny w skutkach błąd. Tarat tego nie wytrzymał, rozgryzł świeżo zagojone rany i zainfekował kość…… Nie mogłam uwierzyć, że pomimo moich najgorętszych próśb żeby tego nigdy nie robić popełnione ten sam błąd. Byłam załamana, kolejny raz, kolejny fatalny obrót spraw w życiu tego psiaka. Prof. Necas zalecił kolejną operację, właściwie wszystko musiał rozpocząć od nowa, wstawić nowy implant wyciąć kawałek zainfekowanej, świeżo „odrośniętej kości. Zaczęłam tracić nadzieję, że Tarat z tego wyjdzie. Musiał spędzić kolejne 3 tygodnie w klinice….. Oprócz całej złości i bezsilności jaką czułam wtedy ta sytuacja udowodniła mi też jedną ważną rzecz – że nieważne czy Taratem opiekował się zespół kilkunastu osób czy tylko ja jedna – nie dało się go upilnować. Od tego momentu Tarat już nigdy nawet na sekundę nie został sam. Po ponad 7 tygodniach w klinice, początkiem listopada wrócił do domu. Wyglądał rozpaczliwie. Noga wydawała mi się wtedy gruba jak słup wysokiego napięcia, pies wychudzony, szary, zmarniały…. Wspaniale było go mieć znowu w domu ale przy tym serce mi pękało, przez co musiał przejść. Tak wyglądał Tarat w wieczór po przyjeździe do domu:
Łapa wyglądała przygnębiająco, pogrubiała sztywna, zdeformowana…. Wiedziałam, że już nigdy nie miała być sprawna i całkiem prosta ale miałam większe oczekiwania. Noga była „złożona” za pomocą metalowej płytki przykręconej śrubami i dwóch drutów. Musieliśmy jeździc na regularne kontrole do Brna. Tarat zamieszkał w osobnym, wybudowanym w domu pokoiku, spał ze mną w pokoju, spacery tylko na smyczy. W międzyczasie zaczęliśmy się pakować do przeprowadzki do Budapesztu. Chory pies, niemowlaczek, Tatrit ciągle odseparowana od Tarata. Staliśmy się mistrzami radzenia sobie z fatalnie trudnymi sytuacjami. Na czas przeprowadzki ja z dzieckiem, psami i kotem pojechałam do Polski. W połowie stycznia dołączyłam do Karola i przyjechałam z całym gangiem do naszego nowego domu w Budapeszcie. Znowu musieliśmy wbudować „bunkier” dla Tarata. Ogród w nowym domu był nieużywalny – brak trawy, w związku z czym musiałam wyprowadzać psy osobno każdego w sumie 6 razy dziennie. Sama większość czasu w domu, z 4ro miesięcznym dzidziusiem, chorym psem, w nowym kraju, bez pomocy, na nie rozpakowanych pudłach. To był najprawdziwszy koszmar. Nie wiem jak dałam radę….
W lutym jeden z drutów przebił skórę w nodze Tarata. Musiał być usunięty i wykonał to prof. Juhas w Budapeszcie. Przy okazji zrobił zdjęcie RTG i łapa wyglądała na całkowicie zagojoną. Kilka dni potem Karol zabrał Tarata na kontrolę u prof. Necasa. Po dokładnym obejrzeniu nogi i RTG prof. Powiedział to na co czekaliśmy tak długo „no mili moi, wygląda na to, że Tarat może zacząć wracać do normalnego życia”!!!! Oznaczało to, że Tarciach mógł wyjść z bunkra, czy jak nazywamy to w domu, z „więźnia”. Także w końcu po 11 miesiącach walki, ekstremalnie trudnej i wyczerpującej nasz wszystkich rehabilitacji doczekaliśmy szczęśliwego zakończenia!!! A tak Tarat wygląda obecnie, tylko kilka fot, więcej niebawem w specjalnym albumie i sidle show!
Prawa łapa jest zupełnie wyleczona, prosta a staw łokciowy nienaruszony. Lewa łapa jest sztywna w stawie łokciowym, krótsza o kilka mm i odrobine zdeformowana – i tak już zostanie. Ale biorąc pod uwagę co ta łapa przeszła to i tak cud! W lipcu 2007 Tarat będzie na kolejnej kontroli u prof. Necasa I wtedy zadecyduje on czy usunięty zostanie implant czy Tarat spędzi z nim już resztę życia. Tarat pomimo wszystkich ciężkich przeżyć jest przewesołym psem, prawdziwy przylepa i domowy błazen, mały rozbójnik. To naprawdę niesamowity pies. A co najważniejsze dla niego może biegać! Nie wyczynowo oczywiście i na dobrze zabezpieczonym terenie, ale może trochę poszaleć, mimo, ze moje serce zawsze drży o niego. Ale on tak bardzo tego potrzebuje. W końcu Tarat i Tatrit żyją razem na jednej kanapie!!!!
|
|