|
||||||
HOME | O RASIE | NASZE AZY | GALERIA | SZCZENIĘTA | LINKI | KONTAKT |
4. Radius Curvus - rehabilitacja
Zabieg osteotomii jest właściwie prostym i relatywnie krótkim zabiegiem. Nie jest też "nieziemsko" kosztowny.
Najtrudniejszym etapem w leczeniu Radius Curvus jest rehabilitacja pooperacyjna. Tu posłużę się w całości opisem naszych własnych doświadczeń. Zaznaczam, że trudy jakie przechodziliśmy i nadal przechodzimy są w moim odczuciu również związane ze specyfiką rasy - pamiętajmy, że leczymy charta! Właściwie muszę powiedzieć, że jakiekolwiek problemy wzrostowe u chartów są czymś tak uciążliwym, że nawet jeśli nie ma potrzeby operacji ale są jakiekolwiek restrykcje ruchowe, dolegliwości i tym podobne to wychowywanie takiego szczenięcia jest katorgą. W przypadku leczenia operacyjnego i długiej rehabilitacji życie charciątka i jego opiekunów zamienia się w prawdziwe piekło. Nie bez powodu jeszcze nie tak dawno w czasach szlacheckich wybierano z miotów charcich tylko zdrowe i mocne szczenięta resztę pozbawiając życia. Myślę, że praktyki te były nie tylko podyktowane względami łownymi, ale chyba też doświadczeniami ze słabszymi szczeniętami. Chart jest stworzony do tego żeby biegać. Jego psychika to część motoru rozpędzającego charta do prędkości "światła". Młode charty nie biegają tak szybko ani też tak często, ale od najwcześniejszych tygodni ich poziom aktywności jest inny niż w innym rasach. Inny jest ich metabolizm, inaczej zbudowane ciało. Ta maszyna do biegania rozwija się w ciągu pierwszych 2 lat życia charta - maszyna składająca się z psyche i z ciała, są one decydujące w rozwoju psa. To wszystko wpływa na wyjątkową specyfikę rasy. I nawet najlepszy weterynarz, który charta nie posiadał nie jest w stanie chyba wyobrazić sobie na co narażony jest właściciel szczenięcia charta, którego pies choruje. Zupełnie inaczej - choć też dramatycznie - wygląda rehabilitacja chartów dorosłych. Tarat następnego dnia po operacji nie czuł już właściwie żadnego bólu. Pierwszą noc po zabiegu spędził w klinice ale nie udało się go zostawić samego nawet na 5 minut w kojcu. Każda próba zamknięcia go w klatce kończyła się zerwaniem wszystkich opatrunków, wyciem i wyrywaniem się z klatki. Było to niebezpieczne dla jego łap dlatego całą noc Tarat spędził w towarzystwie asystentki weterynaryjnej, która miała wtedy dyżur nocny. Będąc z człowiekiem Tarat zachowywał się dobrze i nie ruszał swoich bandaży. Próby założenia kołnierza kończyły się fiaskiem. Dlatego już następnego dnia po operacji zadzwoniono do nas z kliniki żeby zabrać psa -mimo, że pierwotnie miał tam zostać 2 doby po zabiegu. Nie udało się. Dr Hnido doradził spanie z Taratem w łóżku - tylko wtedy jest gwarancja, że ma się go cały czas "na oku" i nie dopuści się do ściągnięcia opatrunków. Tarat w dzień po operacji:
Opieka w nocy
Zorganizowaliśmy to tak, że ja przeniosłam się z Taratem do osobnej sypialni i od tego momentu moje noce były na pół czuwaniem i snem. Każde poruszenie się psa wolałam pilnować, gdy chciał się obrócić ma bok - musiałam być czujna, bandaże uniemożliwiały mu zgięcie łap. Z drugiej strony spanie w łóżku rodziło niebezpieczeństwo tego, że Tarat z niego spadnie. Pierwsze noce były katorgą dla mnie, zwłaszcza, że były to pierwsze miesiące mojej ciąży i nie potrafiłam zwalczyć ogromnego zmęczenia. Opieka w dzień Tarata nie można było zostawić samego nawet na 2 minuty. Trzeba było zabezpieczyć miejsce w którym przebywał tak, żeby się nie pośliznął, żeby nie chciał na coś wskakiwać. Każde wyjście do toalety równało się wzięciu psa ze sobą. Wchodzenie po schodach - niemożliwe - Tarat musiał być noszony. Wyprowadzanie psa na jego toaletę polegało na obwinięciu bandaży celofanem i wyniesieniu go do ogrodu. Pies może chodzić po tym zabiegu, ale to powinien być delikatny, spokojny i króciutki, 5cio minutowy spacer. W przypadku Tarata było to nieosiągalne. Już 2 dni po powrocie do domu próbował podskoków, biegania, był nad aktywny, podenerwowany. Na szczęście ważył wtedy jeszcze tylko nieco ponad 10 kg. Pomimo zakazów lekarzy nosiłam go przez prawie 4 tygodnie po zabiegu. Życie z chartem po osteotomii obu kończyn to ciężka niewola. Jest się absolutnie uwiązanym do psa. Jeśli w domu jest jeszcze jeden pies - tak jak u nas - rzeczywistość potrafi sięgnąć absurdu. Ciągła separacja, frustracja obu psów. Osobiście nie wyszłam z domu nawet na minutę przez pierwsze 3 tygodnie po operacji Tarata. Nie byłam na spacerze, nie byłam sama w toalecie, nie spałam całej nocy… Tak wyglądał mój 4ty miesiąc ciąży. 14 dni po zabiegu opatrunki Tarata zostały ściągnięte i usunięto szwy. Blizny wyglądały naprawdę dobrze - małe, wąskie, prawie niewidoczne. Łapy natomiast, osłabione i zniekształcone z powodu usztywnienia wyglądały strasznie: zobacz powiększenie
Sam wygląd łap był wystarczająco załamujący. Ale do dramatu sytuacji
doszła teraz psychika Tarata. Bez opatrunków był nie do utrzymania. Nic
go już od dawna nie bolało, nic go teraz nie ograniczało, próbował
biegać na powierzchni 2m2. W trakcie jednej z takich szaleńczych walk o
"wolność" dwa dni po ściągnięciu bandaży i szwów Tarat nadwyrężył
nadgarstek. Zaczął kuleć. Weterynarz przepisał Rimadyl. Moja relacja z
Taratem od tego momentu polegała na niekończących się reprymendach,
uspakajaniu, zakładaniu smyczy w domu… Po kilku dniach pies nieco
osowiały zaczął przyzwyczajać się do zakazu ruchu. Pamiętajmy, że łapy
wciąż korzystały tylko z kości promieniowej, na którą przeniósł się
cały ciężar psa. Kości te "przejęły" role kości łokciowych czyli
pracowały za dwie. Wciąż nosiliśmy Tarata po schodach. Zmieniła się
sytuacja w nocy - bez opatrunków zaczęłam próbować kłaść go przy łóżku
na jego własnym miejscu, tak jak to było przed operacją. Każdego dnia
pies zachowywał się inaczej. Zaczynałam ulegać kryzysowi. Zmęczenie,
frustracja, złość, że nie mogłam zająć się sobą. Byłam bliska
załamania, chciałam go oddać hodowcy na resztę rehabilitacji.
Obserwowanie jego łap doprowadzało mnie do rozpaczy. Do tego
wszystkiego nasz weterynarz wyjechał na 3 tygodnie na wakacje.
Kulawizna lewej łapy ustąpiła po około 5 dniach.
Na początku 4 tygodnia po operacji jedna z łap Tarata zaczęła wyglądać dużo lepiej od drugiej - lepsza była ta, która wcześniej kulała czyli lewa. Myślałam początkowo, że to dlatego, że ją oszczędzał a cały ciężar ciała przeniósł na prawą łapę: zobacz powiększenie zobacz powiększenie
Obserwowałam łapy przez kilka dni. W połowie 4 tygodnia postanowiłam
pokazać Tarata weterynarzowi, który zastępował dr Hnido. Dr Gregrova
wyglądała na bardzo zdziwioną i zagubioną. Nie wiedziała co się dzieje.
Postanowiła na wszelki wypadek wstawić tę prawą łapę w opatrunek sięgający ponad łokieć, tak żeby zupełnie ją odciążyć. Tarat oszalał. Nie dało się mu tego opatrunku założyć!! Nic go nie bolało, ale kategorycznie odmawiał jakiejkolwiek współpracy. 4 dorosłe osoby nie były w stanie go utrzymać do założenia opatrunku. Bardzo mi się nie podobał ten pomysł. Ale weterynarz nie chciała negocjować. Poddano Tarat lekkiej narkozie i założono mu opatrunek - była to środa 26.04., połowa 4 tygodnia po operacji: Ten
opatrunek był krokiem w tył. Tarat znowu nie mógł spać. Cały ciężar
ciała przeniósł teraz na lewą łapę. Był zdecydowanie niezadowolony z
sytuacji. W piątek po 2 dniach mieliśmy się zjawić na kontrolę. Dr
Gregrova w międzyczasie skonsultowała się z dr Hnido i wiedziała już,
że ten opatrunek był pomyłką. Gdy zjawiliśmy się w piątek wieczorem na
kontrolę ściągnęła bandaż. Konkluzja była taka, że prawa łapa wykazuje
wyraźniejsze Carpus Valgus i nie pozostaje nic jak obserwować.
Tarat był w wniebowzięty po powrocie do domu. Przespał słodko całą noc bez pojękiwania, bez wiercenia się - spał jak aniołek. powiększ klikając na zdjęcie
Sobota, 29.04.06
CZARNY DZIEŃ Tarat wstał tak naładowany energią i
taki szczęśliwy po zdjęciu tego nieszczęsnego bandaża wieczorem
poprzedniego dnia, że trudno było go opanować. O 9.00 rano dostał
śniadanie i zaczął strasznie dokazywać. Karol pojechał do sklepu po
bułki dla nas. Zostałam sama w domu i po jakichś 15-20 minutach czułam,
że absolutnie muszę pędzić do toalety. Próbowałam unieść Tarata - ale
się nie dało, raz - że już za ciężki a mój brzuch za wielki, dwa -
wyrywał się jak świeżo złowiona ryba. Zamknęłam bramkę na schody i
pobiegłam na II piętro. Tarat jak wąż przedostał się przez bramkę.
Wbiegł do mnie. Chciałam z nim wrócić na dół ale nie dał mi się złapać,
wyprzedził mnie na schodach i zeskoczył z trzech ostatnich stopni. To
wystarczyło. Przewrócił się przy lądowaniu i złamał kość promieniową
(Radius) w lewej łapie.
przeczytaj cd....
|
|